Header Ads

Relacja - 3 PZU Maraton Lubelski - 10.05.2015

Niedziela godzina 6:30 dzwoni budzik, nadszedł dzień maratonu. Jem swoje tradycyjne śniadanie przed zawodami czyli dwie bułki z Nutellą, pół banana i do tego herbata. Potem szybka toaleta i można lecieć na start na plac Litewski.

Na miejscu jestem parę minut po ósmej, tam spotykam swoją siostrę Lenę oraz Tomka czyli część naszej Chełmskiej grupy biegowej oraz innych znajomych. Do startu jeszcze trochę minut czyli jest czas na pogawędkę, pamiątkowe zdjęcia, przypięcie numeru, zaliczenie toitoi'a oraz krótką rozgrzewkę czyli taki rytuał biegacza przed zawodami. :)
Na godzinę przed startem ;).
Do samego startu nie miałem pojęcia jak pobiec i jaką taktykę obrać na ten bieg, totalny brak pomysłu na ten maraton. Raz myślałem, żeby pobiec na luzie na czas około 4h 30min, raz, że może szybciej o parę minut na 4h 15mim. Nawet w ostatnich dniach pomyślałem czy aby nie zaryzykować i nie spróbować złamać 4h na zasadzie "co będzie to będzie" no i zaryzykowałem i wybrałem tą ostatnią opcję...
 
START
Już na linii startu spotykam kolegę z pracy Sobka który również biegł w maratonie. Sobek miał podobny plan co ja czyli pobiec poniżej 4h więc wystartowałem z nim trzymając się blisko zająców z balonikami 4h 00min.

ZAWODY
Cały maraton mogę podzielić na dwie części do 27km i od 27km.

DO 27km
Do 27km ciężko cokolwiek powiedzieć bo biegło mi się po prostu idealnie jak to ktoś powiedział na trasie "piknikowo". Cały czas od startu do 27km trzymałem się zająców Marka i Olgi którzy utrzymywali równe tempo z około 20sekunowym zapasem. Pierwsze 10km biegłem razem albo blisko Sobka który później gdzieś wystrzelił do przodu i ukończył maraton z czasem 3h 57min z sekundami.
Selfie z Krzyskiem fot. www.facebook.com/pages/Biegowa-Przygoda/
Na 8km dogonił mnie niezawodny lubelski fotoreporter biegowy Krzysiek czyli Biegowa Przygoda, szybka sesja, kilka fotek i oczywiście selfie na trasie. Szacun dla niego bo myślałem, że nie podejmie się tego wyzwania i odpuści sobie bieganie z lustrzanką!! maratonu. Kozak :).
Kilometry mijały jeden za drugi bez większego wysiłku. Spółdzielczości Pracy, Mełgiewska, Męczenników Majdanka, Dywizjonów 303, wszystko to minęło nawet nie wiem kiedy. Tempo idealne, tętno na dobrym poziomie, trasa też wcale nie była taka trudna jakby mogło się wydawać... ale do czasu.
Al. Spółdzielczości Pracy fot. http://foto.kaplus.pl/wp/


PO 27km czyli dobrze żarło a zdechło
Wbiegamy na ul. Kunickiego tam na skrzyżowaniu widzę na rowerach Lenę i moją dziewczynę Agatę które ostro strzelają foty na dwa aparaty :D. Tutaj wszystko jest jeszcze ok, ale punkt z wodą, który był pierwszym punktem, na kórym się zatrzymałem aby się napić (na innych robiłem wszystko w biegu). No i koniec- nie mogę ruszyć albo inaczej nie chce ruszyć. Skręcamy z prawo, tutaj już ulica Zemborzycka a ja idę. Widok oddalających się baloników na 4h 00min, jeszcze bardziej dołuje i jeszcze bardziej odbiera chęci na bieg.
Nic mnie nie boli, czuję się dobrze nawodniony, dobrze "najedzony" bo zjadałem na trasie do tej pory dwa żele i banany, ale czuję ogólny brak siły na dalszy bieg.
Od Zemborzyckiej cały czas koło mnie była już na rowerze Agata i starała mnie motywować żeby biegł dalej ale od tego momentu bieg zamienił się w marszobieg. Pogodziłem się z myślą, że 4h są nie realne w tym biegu i do mety jakoś już doczłapie.

ul. Diamentowa fot. Lena Rorat
Na Diamentowej błyskawicznie popsuła się pogoda i zaczął padać deszcz. Jednak zupełnie mi on nie przeszkadzał a nawet fajnie, że zaczęło padać bo wcześniej na trasie mimo pochmurnego nieba i nie zbyt wysokiej temperatury moim zdaniem momentami było duszno.
32km i mamy ul. Jana Pawła czyli morderczy kilku kilometrowy podbieg, którego każdy biegacz się boi bo raz, że jest tutaj spore nachylenie terenu a dwa to już 32 km biegu. Od tego momentu do 40km cały czas na zmianę trochę biegłem, trochę szedłem i tak w kółko. W międzyczasie doszła kolejna obstawa rowerowa w postaci szwagra Agaty, Piotra który na trasie był rowerowym wolontariuszem i doprowadził do mety biegacza, który zajął 3 miejsce. Następnie Piotr na trasę wrócił i do mety prowadził mnie razem z Agatą. Na rowerach pomagała jeszcze znajoma para biegaczy Magda i Grzesiek no i Lena która cykała zdjęcia na trasie. Wszyscy mnie motywowali do dalszego biegu jednak to nie było takie proste... ale próbowałem. Na 37 km dogonili mnie zające na czas 4h 15min czyli Łukasz biegamwstudziance.blogspot.com/ oraz Marek Rozbiegany Marek podbiegłem z nimi kawałek jednak i oni gdzieś pogonili do przodu.
META
Ostatnie kilometry to już al. Racławickie tutaj już spiąłem się w sobie i do końca, do mety biegłem i na mecie zameldowałem się czasem 4h 16min 43sek.
Meta i eskorta Piotra do ostatnich metrów :) fot. Lena Rorat

Z czasu jestem zadowolony bo to i tak lepiej niż zakładałem jeszcze kilka dni temu, jednak spróbowałem zaryzykować i pobiec na czas poniżej 4h, co się nie udało ale to nic bo przynajmniej wiem co muszę poprawić na przyszłość czyli przede wszystkim trening z siły biegowej i ogólny trening siłowy bo braki siłowe były najbardziej odczuwalne na trasie i to one momentami nie pozwalały na dalszy bieg. Za rok na wrócę na Lubelski maraton na pewno mocniejszy. :)

3 PZU MARATON LUBELSKI
Jeszcze wypadało by napisać kilka słów o samej imprezie i o jej organizacji i klimacie.
Do organizatorów nie mam tak na prawdę o co się przyczepić bo nie widzę słabych punktów w tym aspekcie. Nawet jeżeli jakieś minusy były to i tak klimat tego biegu, przyjazna atmosfera i ta wyjątkowa wielka Lubelska rodzina biegowa sprawia to, że ten bieg jest inny i wszystko złe się zapomina. Wszystkie biegi lubelskie są inne bo mają to coś to sprawia, że chce się tu być i w tym uczestniczyć.
Dlatego o ile będę mógł o ile zdrowie będzie na to pozwalało będę na każdej imprezie biegowej w Lublinie.
Pełnia szczęścia maratończyka fot. www.facebook.com/pages/Biegowa-Przygoda/

Piękny medal 3 PZU Maraton Lubelski


2 komentarze:

Obsługiwane przez usługę Blogger.