Header Ads

Marzenia się spełniają czyli relacja z 9. Półmaratonu Warszawskiego

Od czego zacząć jak tyle do napisania? Zacznę od Półmaratonu Warszawskiego z zeszłego tygodnia.

9 Półmaraton Warszawski był dla mnie debiutem w zawodach na dystansie 21km i 97,5m. Debiut jak najbardziej udany, chociaż wiem, że mogłem uzyskać lepszy czas i to o nawet kilka minut(no dobra góra 2-3 min ;) )

Będę nudny mówiąc o organizacji biegu ale wszystko było na meeega wysokim poziomie. Atmosfera biegowego święta wyczuwalna z każdym krokiem zbliżającym do stadionu gdzie odbierało się pakiet startowy. Samo odbieranie pakietu szybko i bez problemowo. W dzień startu depozyt również działający sprawnie szybko, wszędzie bez zbędnych kolejek i czekania. Nawet do toi toi'ów. A sam bieg? Niezapomniane chwile z każdego kilometra trasy

Ten półmaraton był jak do tej pory spełnieniem moich pierwszych biegowych marzeń. Chyba nie mogłem lepiej trafić z debiutem na półmaratońskim dystansie. Mimo kilku rzeczy które mnie lekko stresowały rano po przebudzeniu wszystko było ok i kilka minut przed 10tą stałem na starcie Warszawskiego Półmaratonu.
Pogoda lekko mnie zaskoczyła i później żałowałem założenia dwóch warstw na górę. Pod t-shirtem miałem jeszcze bluzkę z długim rękawem na szczęście oddychająca i dobrze odprowadzającą pot, jednak i to momentami było na prawdę za ciepło, ale już trudno nie miałem tego gdzie zostawić ani jak zdjąć musiałem radzić sobie z tym co miałem.

Pierwszy kilometr biegłem spokojnie z kolegą którego w listopadzie namówiłem na udział w tym biegu (nie musiałem go długo przekonywać). Po kilku minutach wspólnego biegu rozdzieliliśmy się i każdy już biegł swoim tempem. Mimo, że to nie było w moich planach starałem się trzymać jak najbliżej w zasięgu wzroku zająców z balonikami biegnących na czas poniżej 2h i szło mi to dobrze a nawet bardzo dobrze. Przez pewien moment biegłem nawet przed nimi. Moje ogólne samopoczucie tego dnia było świetne, po prostu czułem się jak prawdziwy sportowiec mający "swój dzień". Każdy kolejny kilometr mijał bardzo lekko mimo wcześniej wspomnianego niezbyt dobrego ubioru. Nawet wysychające usta które też lekko mogłyby przeszkadzać... nie przeszkadzały. 2-3 kubki wody na każdym punkcie odżywczym dawały radę i mogłem biec dalej.

Jednym z najbardziej zapadających w pamięć momentów trasy był bieg w tunelu na 9km. Widok niekończącej się fali biegaczy z przodu i z tyłu KOSMOS, ryk gardłem i echo które ten ryk roznosiło jeszcze bardziej KOSMOS. Cały ten moment chyba biegłem z bananem na twarzy patrząc przed siebie i za siebie aby zapamiętać jak najwięcej z tej chwili.

Na 10km zjadłem planowy wcześniej "posiłek". Widząc wolontariuszy z wodą raz dwa wsunąłem żel energetyczny, popiłem wodą i dalej przed siebie. Działanie żelu wydaje mi się być trudne do jednoznacznego opisania. Kilka razy już żele testowałem podczas długich biegów, jednak nigdy po tym nie dostałem jakiegoś większego kopa ani przypływu energii, jednak mogę powiedzieć tyle, że nigdy też podczas biegu z żelem nie zabrakło mi sił, więc może jest sens je zabierać ze sobą na tak długi bieg. Ja wole mieć i być ubezpieczony ;).

Cała trasa od startu do mety obstawiona kibicami którzy nas dopingowali i dawali siły na kolejne kilometry, przybicie piątki z dzieciakami ale i ze starszymi daje na prawdę dobrego kopa i aż człowiekowi chce się biec a słysząc swoje imię wykrzykiwane z numeru startowego przez osoby stojące na chodnikach bezcenne :).
Po kilku spokojnych ale w przebiegniętych w dobrym tempie dającym nadzieje na czas poniżej 2h przyszedł czas na podbieg na Agrykoli. Czytając fora, wpisy na fb widziałem, że wiele osób po prostu boi się tego momentu ale jako, że ja biegam w Lublinie albo w rodzinnym Chełmie gdzie chcąc nie chcąc takie Agrykole mam na każdym rogu tego podbiegu się nie bałem. Taką Agrykolę w Lublinie i w Chełmie zjadamy na śniadanie :), nawet miałem tutaj czas lepszy niż na wcześniejszym kilometrze więc nawet szczególnie ważenia na mnie ten moment trasy nie zrobił.

Najgorsze przyszło dopiero na ostatnim punkcie z wodą i izotonikami. Przez cała drogę tego drugiego w ogóle nie brałem i nie wiem co mnie podkusiło żeby wziąć właśnie izotnik na ostatnich kilometrach. Nie dość, że zrobiło mi się słodko i musiałem szybko szukać kubeczków z wodą, żeby go popić to po kilku minutach zabolał mnie niespodziewanie brzuch co sprawiło, że musiałem na kilka chwil przejść w marsz. Wiedziałem, że tracę dużo czasu i mimo, że głowa i nogi mówiły biegniemy to brzuch i skurcz na to nie pozwalał. Nie wiem ile w sumie przeszedłem, ale po kilka sekundach zrobiło się lepiej i wróciłem do biegu ale już tak do samej mety kolorowo nie było. Musiałem jeszcze raz przemaszerować kilka metrów bo chyba za mocno ruszyłem na nowo i zabrakło mi trochę tchu. Tutaj pogodziłem się z tym, że już 2h na pewno nie złamie. Po kilki głębszych oddechach ruszyłem na nowo i w głowie miałem jedno... meta. Ostatni kilometr już biegłem na autopilocie patrząc przed siebie w jeden punkt.

Metę przekroczyłem z czasem 2h02min04sek netto. Do czasu poniżej 2h trochę zabrakło a szansa była wielka. Jednak po przekroczeniu mety nie myślałem już o tym i cieszyłem się ze swojego bądź co bądź biegu życia. :) Nigdy wcześniej nie czułem się tak świetnie od samego rana. Nigdy nie byłem uczestnikiem tak świetnej imprezy. Tego dnia wszystko było piękne. I w ten piękny słoneczny dzień spełniło się moje marzenie przebiegłem PÓŁMARATON! :)



Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.